19.12.2010 10:19
Historia pewnego winkla
26 września 2010 - tego dnia nie zapomnę do końca życia. Wybrałem się na poobiednią niedzielną przejażdżkę. Jeden z ostatnich słonecznych i ciepłych dni w tym roku nie tylko mnie skusił na wyprowadzenie motocykla z garażu. Od rana było słychać terroryzowanie miasta i wycie silników kręconych pod czerwone pole.
Wyjechałem z podwórka z myślą o krótkiej przejażdżce bocznymi drogami. Po chwili oponki były już rozgrzane, a ja zjechałem z krajówki na drogę prowadzącą do jednej z okolicznych wsi. Dojeżdżam do pierwszego winkla. Widoczność dobra, droga pusta. Przejechałem go zachowawczo i sprawdziłem stan nawierzchni - czyściutka. Taaaaak, to jest to. Szybki nawrót i dzida. Stopa cofnięta na podnóżku, przeciwskręt, wzrok skierowany w kierunku jazdy, ciężar ciała przeniesiona na lewą stronę. Zakręt pokonany szybko, pewnie i w głębokim pochyleniu. Banan na ryju od ucha do ucha. Winkiel pokonałem jeszcze kilka razy.
-Kurde co ja będę na jednym zakręcie jeździł w tą i z powrotem, lecimy dalej! – jak pomyślałem tak zrobiłem.
Po kilkunastu szybko
przejechanych kilometrach dojechałem do przemysłowej części
miasta. Jestem na szerokiej pustej drodze z ostrym zakrętem w
lewo. Przejeżdżam go wolniej i jak zwykle badam nawierzchnię. Po
tej drodze jeżdżą ciężarówki z mleczarni i płyt
wiórowych więc trzeba uważać na wszelaki syf przez nie
pozostawiony. Wykonuję szybki nawrót
i pędzę w
stronę winkla. Składam się mocno efektem czego jest okazały banan
na gębie.
-Dobra jeszcze raz go przejadę i lecę dalej.
Moje morale i pewność siebie po kilku udanych i szybkich zakrętach wzrosło, a jak wiadomo licho nie śpi. Za chwilę miałem doświadczyć tej życiowej prawdy….
Jedynka, dwójka, trójka. 5tys. obrotów. Składam się w lewo tak jak to wcześniej robiłem. Jestem już w połowie zakrętu. Nagle, bez żadnego ostrzeżenia przednia opona odmawia współpracy. Traci przyczepność i ucieka na zewnętrzną, a ja walę się na lewą stronę. Moje nadnercza w ułamku sekundy produkują potężną dawkę adrenaliny. Teraz czas biegnie dla mnie w zwolnionym tempie. Uderzam kolanem o asfalt, motocykl przygniata je swoją masą. Tak zwarci ze sobą szorujemy po asfalcie.
Chrrrrr – słyszę dźwięk
szorującego wydechu i łamanego plastiku. Lusterko rozpada się na
miliony małych kawałków. W pozycji horyzontalnej widzę
zbliżający się z niebezpieczną prędkością krawężnik. W tej chwili
nie myślę – działają odruchy. Puszczam się kierownicy i
ewakuuję
z motocykla. Wyprzedzam go i lekko uderzam w
krawężnik prawą stroną ciała. Kawa nie była już tak delikatna,
przypieprzyła przednim kołem, odbiła się i zatrzymała na moim
ciele. Silnik zgasł, a ja wstałem jak oparzony. Dawka adrenaliny
krążąca w moim ciele nie pozwalała mi odczuć bólu.
Podniosłem motocykl z taką łatwością jak gdyby był to rower.
Zdezorientowany nie mogłem jeszcze dojść do siebie i poprawnie
ocenić sytuacji.
Trzysta metrów dalej widzę światła samochodu jadącego w moim kierunku. Kierowca zatrzymuje się i przez uchyloną szybę pyta czy nic mi nie jest. Chwilę jeszcze postał, popatrzył i odjechał. Drżącą ręką wyciągam telefon. Uff, na szczęście nie ucierpiał. Dzwonię po pomoc w sholowaniu motocykla do garażu.
W domu na chłodno oceniłem straty materialne i zdrowotne. Felga wygięła się w dwóch miejscach, rozwaliłem lewy kierunek i lusterko, jeden wydech porysowany i lekko skrzywiony. Do tego czacha do spawania i zbiornik trzeba wyprostować(w 2 miejscach zrobiły się wgięcia). Lewa część kierownicy do wymiany bo w chwili uderzenia się złamała. Pierdół typu ułamana dźwignia ssania (do tej pory zastanawiam się jakim cudem się połamała) czy wygięty uchwyt od klaksonu już nawet nie liczę.
Asfalt i krawężnik
obeszły się ze mną lżej niż z motocyklem. Dużą w tym zasługę ma
skórzana kurtka z ochraniaczami i rękawice. Od pasa w
górę nic mi się nie stało, a kurtka ma w 2 miejscach
ledwie widoczne obtarcia. Do tego ochraniacz na łokciu przyjął
uderzenie gdy przywaliłem nim
w zbiornik. Z nogami było
trochę gorzej. Ubrany byłem w zwykłe adidaski i jeansy, a pod
nimi miałem na kolanach ocieplacze. Efektem ślizgu był zdarty
lewy but, ocieplacz i dziura w spodniach. Kolano mi spuchło i
krwawiło. Do lekarza nie poszedłem, ale prawie 4 tygodnie
chodziłem kulawy ;P Przez zimę postaram się kupić także porządne
spodnie i buty, bo jednak odpowiedni ubiór to podstawa
Teraz czas odpowiedzieć na pytanie „dlaczego do tego wszystkiego doszło?”. Po pierwsze ułańska fantazja zamiast chłodnej kalkulacji. Miałem z przodu starą, 9 letnią oponę która nie nadawała się już do ostrzejszej jazdy i w pewnym momencie skapitulowała. Tył trzymał zajebiście, bo wymieniłem starego łysego parcha na nówkę maxxisa. Na przód nie starczyło już kasy…
Katecheza na dziś: dbajcie o swoje opony, bo to jedyna rzecz jaka was łączy z asfaltem!
Komentarze : 6
Młody jesteś to się wyliżesz do wiosny hehheh a na ubraniu raczej nie oszczędzaj mi też przy dzwonie uratowało dupsko . Byłem w lepszym stanie niż moto.
Szerokości
Katecheza wypasiona, mam nadzieje ze sie nie obrazisz jak sobie ja gdzies zapisze bo jest wypas :)
z kolankiem to lepiej uwazaj bo rozwalone kolano to jedna z najgorszych kontuzji...
No ale widze tez uczysz sie na bledach ja odkladalam zakup butow i co wypadek to stopa oberwala tak ze zdychalam z bolu cala noc, bez jaj lzy same lecialy do oczu....
Ale jak to mi kiedys starszy powiedzial jak sie wywalilam tez w winklu, ale z glupoty przez nerwy "nooo i teraz mozna powiedziec ze jezdzisz"
Fajny wpis, a dawka adrenaliny po pierwszej glebie jest olbrzymia ;)
Szerokości :)
No i rozdziewiczony teraz bedzie juz tylko lepiej!
To ładnie musiałeś się złożyć do zakrętu ze przednia oponka odmówiła posłuszeństwa, ale najważniejsze ze nić si się nie stało a motocykl się naprawi troszkę pieniążków się uzbiera i będzie jak ta lala.
Kategorie
- Na wesoło (656)
- Na wesoło (4)
- O moim motocyklu (3)
- Ogólne (151)
- Ogólne (5)
- Ogólne (3)
- Wszystko inne (25)
- Wszystko inne (4)